Afryka

Nazajutrz przewieźli nas samochodami do portu w Saint-Raphaël. W drodze Francuzi obrzucali nas, jako niemieckich jeńców, kamieniami. Miasto było całkowicie zrównane z ziemią. Dotarliśmy do portu, gdzie było przycumowana masa statków i okrętów. Załadowali nas na statek transportowy, na którym zgromadzono ze stu niemieckich jeńców. Wśród nich było trzech Ślązaków, z którymi się zakolegowałem. Każdy z nas otrzymał koje. Koje na statku były w postaci naciągniętych brezentów umieszczonych jeden nad drugim, tworząc trzy piętra.

Okazało się, że na statku jeden z marynarzy umiał po polsku i słysząc naszą polską mowę podszedł do nas i zaproponował nam pracę w mesie. Pracowaliśmy tam przez cały dzień, podczas którego marynarze nas porządnie nakarmili. Marynarze byli bardzo zainteresowani naszymi odznakami z niemieckich mundurów. Prosili aby im te odznaki dać na pamiątkę. Z palącymi Niemcami marynarze mieli łatwiej, gdyż za papierosy mogli coś uhandlować. Po dniu pracy wracaliśmy na swoje legowisko wśród Niemców.

Do portu Oran[1] w Algierii wpłynęliśmy w południe następnego dnia. Załadowali nas do wojskowych samochodów ciężarowych i przewieźli do obozu. W obozie zaczęto nas segregować według narodowości. Wołali „Kto jest Polak – wystąp!” i dalej „Kto jest Czech – wystąp!”, „Kto  jest Austriak – wystąp!”, „Kto jest Jugosłowianinem – wystąp!” i w końcu „Kto jest przeciw Hitlerowi – wystąp!”. Ci którzy nie wystąpili, czyli hitlerowców od szeregowca po generała, umieszczono w jednym obozie. Wszystkich pozostałych, czyli tych którzy wystąpili w tej wyliczance, umieszczono w drugim obozie. Obozy były rozdzielone od siebie za pomocą siatki. W każdym z nich postawiono namioty. W jednym namiocie kwaterowano po dziesięć osób. Każdy przed wejściem do namiotu otrzymał siatkę przeciwko komarom (moskitierę).

Po selekcji narodowościowej Polacy znaleźli się w jednym obozie z innymi narodowościami – przeciwnikami Hitlera, jednak po kilku dniach napłynęło większa ilość jeńców polskiego pochodzenia i zdecydowano się na utworzenie dla Polaków odrębnego obozu. Obozowe jedzenie okazało się bardzo dobre. Woda była racjonowana – jedna menażka wody chlorowanej była przeznaczona do mycia, druga porcja wody do picia była rozdzielana przy posiłkach. Latryny nie były kryte. Z nich wydobywał się intensywny zapach chloru, którym odkażano czterdzieści otworów.

W obozie gruntownie nas przebadano. Otrzymaliśmy zastrzyki i pigułki na zagrażające nam afrykańskie choroby i malarię. Każdy otrzymał pocztówkę czerwonego krzyża w języku angielskim i niemiecki z wydrukowanym tekstem oznajmującym kogo dotyczy (imię i nazwisko), czy jest ranny czy zdrowy, z adresem domowym. Takie pocztówki zostały wysłane do naszych domów.

Do rodziców międzyczasie dotarł list z Cagnes sur mer. Po tym jak nie wróciłem z czujki podczas ataku Amerykanów, mój dowódca Hauptmann (pułkownik) Neumann przesłał do moich rodziców prywatny list, w którym pisał[2], że zaginąłem, ale jestem bezpieczny – wiedział, że prawdopodobnie wzięto mnie do niewoli. Niedługo potem Blockleiter[3] otrzymał z niemieckiego wojska dwa listy dotyczące mnie i mojego brata Stanika[4]. Blockleiter miał niełatwe zadanie – musiał przekazywać mieszkańcom swoich bloków i osiedli informacje o losach ich krewnych walczących na frontach, a były to niejednokrotnie złe wieści. Nie wiedział jaką wiadomość kryją listy, ale zawsze trzeba było spodziewać się najgorszego. Aby oszczędzić moim rodzicom wstrząsu, być może, utraty dwóch synów, postanowił informacje o nas im dawkować. Podczas pierwszej wizyty wręczył im tylko jeden list, drugi zostawiając na potem. Rodzice przeczytali list ze strachem, że Stanik jest „vermist” czyli zaginiony. Zdziwili się jednak bardzo, bo list dotyczył mojego brata Stanika, a na kopercie widniało imię Józef. Wezwali więc Blockleitera, który ich przeprosił i wręczył drugi list. Rodzice czym prędzej go otwarli i przeczytali, że i ja jestem zaginiony. Okazało się, że służby wysyłające informacje o stanie żołnierzy pomylili listy z kopertami. List o Staniku włożyli do koperty z imieniem Józef, a list o moich losach do koperty z imieniem Stanik. Tak rodzice dowiedzieli się, że zaginęliśmy – mieli nadzieję, że żyjemy.

Życie w obozie się ciągnęło. Był to wrzesień 1944 r. Każdy dzień w obozie wyglądał podobnie. Rano zbiórka, raport i modlitwa. Potem czas wolny, który spędzaliśmy na uprawianiu sportu. Otrzymaliśmy cztery rękawice bokserskie, piłki do gry w siatkówkę i w piłkę nożną. Tak nam mijał czas do wieczora, który kończył się nam modlitwą. Raz się tylko podczas porannej modlitwy kiedy zaczęliśmy śpiewać Rotę ktoś z obozu hitlerowskiego rzucił w nas kamieniem. Zrobiło się zamieszanie. Komendant obozu, Amerykanin polskiego pochodzenia, bardzo się oburzył i wpadł wściekły do obozu hitlerowców. Zarządził zbiórkę i kazał wystąpić tym, którzy dopuścili się tego czynu. Nie zgłosił się nikt, więc zrobił wszystkim bez wyjątku musztrę. Gonił ich tak długo aż w końcu ktoś z nich wskazał na winowajcę – był nim jakiś oficer, który rozumiał po polsku. Natychmiast go aresztowano i oddelegowano do obozu karnego. Nasz komendant powiedział do nas, że ten kto to zrobił dostanie dobrą nauczkę i że już nie wróci do swego obozu.

POPRZEDNI ODCINEK "PO STRONIE AMERYKANÓW"

KOLEJNY ODCINEK "OBOZOWA TUŁACZKA" 


[1] Oran (arab. Wahran) – drugie pod względem wielkości miasto w Algierii, ośrodek administracyjny wilajetu Oran, nad Zatoką Orańską (Morze Śródziemne)

[2] Pułkownik Neuman pisał m.in.: Grenadier Józef Niesyto o numerze nieśmiertelnika 3513 w dniu 26 sierpnia 1944 r. nie powrócił (nicht zurückgekehrt) z dwukrotnej warty przy moście (doppelposten zur Brückenwache) w miejscowości Villeneuve-Loubet przy Cagnes sur Mer przy francuskim wybrzeżu Morza Śródziemnego.

[3] Blockleiter (niem. naczelnik bloku) – tytuł paramilitarny w Narodowosocjalistycznej Partii Robotniczej Niemiec, istniejący w latach 1930-1945. Stopień Blockleitera był najniższą rangą polityczną w hierarchii partii NSDAP i odpowiadał za nadzór określonego terenu blokowiska w miastach oraz na terenach jego sąsiedztwa. (źródło: wikipedia)

[4] Brat Stanik (Stanisław) urodził się 07.10.1923 r. Parę dni przed wojną wyruszył w głąb Polski z drużyną starszych harcerzy. Wrócił do domu po dwóch tygodniach. W 1940 r. został wysłany na jeden rok na tzw. „landówę” – przymusową pracę na roli u burmistrza (Bürgermeistera) Rostocku. Polacy w Niemczech musieli przymusowo nosić na rękawach symbol „P”. Burmistrz polubił Stanika i zniósł z niego ten nakaz. W Niemczech Stanik bardzo szybko i dobrze nauczył się mówić po niemiecku (już w domu dość dobrze mówił po niemiecku). Stanik na „landówie” miał się bardzo dobrze. Jadał z burmistrzem przy jednym stole. Po roku pracy otrzymał od burmistrza bardzo dobrą opinię. Powracając do domu kupił sobie w Niemczech akordeon z 12 basami. Cieszył się z tego zakupu bo trudno było kupić w tamtym okresie taki instrument, który był przeznaczony wyłącznie dla wojska.

W Katowicach Stanik dostał pracę w małym warsztacie przy obecnej ul. Zabrskiej, w którym pracował Józef Buchta – późniejszy mąż siostry Klary.
W 1942 roku Stanik dostał powołanie do niemieckiego wojska, jednak brat się nie zgłosił – uważał się za Polaka i nie czuł się zobowiązany do stawienia się. Po dwóch tygodniach do domu przyszło „Szupo” - policja porządkowa i zabrali go na posterunek na Załężu. Na posterunku brata zbito, zabrano mu dowód osobisty tzw. „Fingerabdruck” (niemiecki dowód osobisty wprowadzony na terenach okupowanej Polski od listopada 1939 r.) i puszczono go do domu. Przez kolejne tygodnie Stanik chodził do pracy nie mając żadnego dowodu. Do wojska poszedł dopiero półtora roku później, latem 1943 r., pomimo że jego rocznik zaciągnięto w 1942 r. Przed wstąpieniem do wojska Stanik otrzymał zawiadomienie z policji o pracy przy naprawach szkód w niemieckich miastach wynikłych z bombardowań przez aliantów. Ze względu na to, że nie posiadał dowodu Niemcy określili go mianem „Staatenlos” czyli „bezpaństwowiec”.
W Niemczech przepracował do powołania do Wehrmachtu.

W Wehrmachcie pod koniec 1944 r. Stanik był szoferem i woził niemiecki oficerów w zachodniej Francji, niedaleko Hiszpanii. Podczas inwazji aliantów na Francję Stanik został wzięty do niewoli przez Araba z jakiejś francuskiej kolonii. Arab zabrał bratu wszystko co posiadał cennego – nawet pasek ze spodni, tak że spodnie mu spadały, kiedy musiał trzymać ręce do góry. Zabrał mu także francuski różaniec, który wymienił za polski z francuskim kolegą, z którym służył w Wehrmachcie. Brat prosił Araba aby oddał mu ten różaniec (Stanik potrafił mówić trochę po francusku i angielsku), ale ten nie rozumiał lub po prostu nie chciał rozumieć. Brat poprosił o to samo francuskiego żołnierza, który odebrał Arabowi różaniec i zwrócił Stanikowi. Brat bardzo się cieszył, że go odzyskał.

W niewoli Stanik dostał się do obozu w Polkemmet, w którym było bardzo wielu Polaków. Każdy szukał jakiegoś znajomego. Tam trafił na niego mój kolega, który poklepał go po plecach, myśląc że to ja. Stanik w taki sposób dowiedział się, że również jestem w Wielkiej Brytanii. Stanik napisał do mnie do Okehampton. Od tego czasu odwiedzaliśmy nawzajem aż do czasu kiedy pojechałem na kurs sygnalisty. Stanik natomiast ukończył szkołę w Perth uzyskując tytuł technika mierniczego.

Po zakończeniu wojny Stanik pozostał w Szkocji. Ożenił się z Agnes Rey. Po kilku latach zmienił nazwisko na Grand, gdyż nazwisko „Niesyto” było w Wielkiej Brytanii bardzo trudne do wymówienia. Po ukończeniu technikum wojskowego rozpoczął studia inżynierskie o kierunku inżynieria budowy dróg i mostów. Egzamin na studia zdał celująco – komisja egzaminacyjna gratulowała mu wyniku. Po studiach pracował w firmie budowlanej gdzie później został głównym prowadzącym robót i nadzorującym dokumentacje budowlane. Kilka razy odwiedził Polskę i rodzinę na Śląsku. Podczas tych wizyt opowiadał jak mu się żyje w Szkocji oraz wspominał jak się ożenił, jak szukał pracy i jak został lokajem u lorda. Był społecznikiem. Prowadził męski chór (około 30 osobowy) i grywał na organach podczas mszy polskich. Miał przyjemność spotkać się z Prymasem Polski Józefem Glempem i arcybiskupem Józefem Gawliną oraz innymi księżmi i osobami rządowymi z Polski podczas ich wizyty w Anglii. Brat był znany i lubiany przez tamtejszych Polaków.

Kiedy brat śmiertelnie zachorował o moim wyjeździe z Polski do Szkocji nie było mowy. Kilka tygodni przed jego śmiercią zamówiłem rozmowę ze Szkocją. Telefonistka nie wiedziała gdzie jest Szkocja. Na połączenie czekałem 20 godzin (zamówiłem rozmowę o godz. 8:00, a połączono mnie o godz. 4:00 następnego dnia). To była ostatnia moja rozmowa z bratem. Był na silnych lekach i nie było szans na operację. Brat zmarł na raka obu płuc 11.06.1985 r. chociaż przez całe życie nie palił. Miał niecałe 62 lata.