Niemcy są wszędzie

Kilka kilometrów przed Wolbromiem stał pociąg towarowy z rzeszą ludzi na wagonach. W wagonach wywożono urządzenia i maszyny z fabryk: tokarki, frezarki itp. Skład pociągu był bardzo długi, dlatego składał się z dwóch parowozów z przodu i dwóch z tyłu. Z pomocą ludzi wciągnięto nas wraz z rowerem na jeden z wagonów, na którym były położone wysokie i długie stalowe dźwigary (dwuteowniki). Pociąg ruszył w kierunku Wolbromia. Byliśmy zadowoleni, niestety nie na długo. Nagle przednie parowozy zaczęły gwałtownie hamować – pisk kół i gwizd parowozów. Było z górki i hamowanie się wydłużało. Ludzie zaczęli krzyczeć, zeskakiwać z wagonów i uciekać. Tata powiedzieli do mnie, że nie zeskakujemy z wagonu i tu po raz pierwszy ujrzałem śmierć. Z innego wagonu skakała kobieta z dzieckiem. Jej siedmio- albo ośmioletnia córka tak nieszczęśliwie skoczyła, że dostała się pod toczący się jeszcze pociąg, który przejechał jej głowę. Byłem w szoku. Na koniec pociąg zderzył się z innym pociągiem, który stał przed nami na zablokowanych przez Niemców torach. Był to kolejny sabotaż Freikorps, którzy byli zrzucani z samolotów lub też ukrywali się z uciekinierami. Nikt nie wiedział co się dzieje. Zeszliśmy z wagonu zostawiając na nim rower. Ludzie w popłochu zaczęli uciekać – nadlatywały samoloty. Niektórzy zaczęli krzyczeć: „nasze, nasze”. Jakże się mylili kiedy zaczęły bombardować pociągi, ulice, pobliski las, w którym stacjonowało polskie wojsko z karabinami przeciwlotniczymi. Zacząłem biegać w koło. Ojciec chwycili mnie za rękę i zaczęliśmy uciekać na pobliską polanę. Kiedy puścili mnie biegałem w około ojca. Tata mówił do mnie „nie bój się – jak widzisz nad sobą samoloty to ich bomby zawsze lecą dalej w przód”. I tak faktycznie było – prawie wszystkie bomby spadały w las, gdzie stacjonowało polskie wojsko. Po 3,5 godzinach bombardowania nastała cisza, wśród której było słychać jęki, płacz, stękanie, wycia, piski i wołanie sanitariusza. Wokół nas leżeli rani i zabici, ludzie i konie. Wszystkie wozy rozbite.

Plan naszej pozycji podczas bombardowania 

Ojciec udzielał rannym pierwszej pomocy, a moja apteczka w mgnieniu oka została pusta. Darliśmy prześcieradła i owijaliśmy w nie rannych. Ojciec pomagali tyle ile mogli, ale kiedy stwierdzili, że rannych jest za dużo i nie ma już czym opatrywać i pomagać zdjęli mundur i ubrali go na lewą stronę, tak aby nie było widać „czerwonego krzyża” na kołnierzyku. Zdawali sobie sprawę, że zostając przy rannych naraża nas na duże niebezpieczeństwo. Musieliśmy uciekać.

Odnaleźliśmy nasz rower i zmęczeni skierowaliśmy się w stronę Wolbromia. Miasto już było całkowicie zniszczone. Ruszyliśmy dalej w kierunku Kielc. W tym samym kierunku między uciekinierami wycofywało się w ciężarówkach do jednostek w głębi kraju nasze polskie wojsko. Żołnierze płakali, że nie mogli obronić polskiej ziemi.

Wolbrom: „miasto już zniszczone”

Jadąc drogą przez las zauważyliśmy, że ludzi i wozy zatrzymują jacyś cywile z karabinami. Byli to kolejni niemieccy dywersanci. Ojciec na ten widok, nie zastanawiając się, skręcili w polną ścieżkę i z górki, jak szybko się dało, zjechali ze mną w głąb pól. Wokół nas było słychać świsty. Ojciec wyjaśnili mi później, że były to przelatujące kule ich karabinów. Nie pamiętam kolejnych miejscowości, które przejeżdżaliśmy, ale w końcu znaleźliśmy się w Busku.

Na rynku w Busku zastaliśmy ogromną ilość ludzi i rowerów. Ludzie szukali po sklepach jedzenia lub odpoczywali. Nagle z jednej z ulic, z tej której myśmy przybyli, wjechało trzech rowerzystów krzycząc „Niemcy jadą!”. Niektórzy ludzie wpadli w popłoch. Inni krzyczeli „Łapać ich, bo robią panikę”. Nie pamiętam, gdzie był ojciec, kiedy na rynek wjechali Niemcy na motocyklach. Zrobił się straszny zamęt i harmider. Ludzie zaczęli łapać rowery i uciekać. Niemcy przejeżdżali przez miasto i zaczęli strzelać. Nie widząc taty zacząłem uciekać. Dotarłem do sieni w pobliskim domu.

 Busko Zdrój: „Niemcy jadą!”

 

Jeden z Niemców zauważył jakiegoś mężczyznę w mundurze. Zatrzymał motocykl, podszedł do niego i zaczął go tak bić po głowie, aż mu spadła czapka z głowy. Po tym wsiadł na motor i odjechał. Niemcy nie mieli za dużo czasu, więc szybko po takich zwiadach odjeżdżali. Tym razem musieli zawrócić. Zaczęli uciekać przed polską kawalerią, która zakwaterowana była w pobliskiej szkole. Strzały ucichły. Na rynku ludzie się uspokoili, ale mimo tego każdy chciał dalej uciekać. Zacząłem szukać ojca, ale nie mogłem go znaleźć. Z miasta zabrałem się z harcerzami.

Wśród harcerzy spotkałem mojego wychowawcę, pana Józefa Pukowca[1]. Był to komendant Chorągwi w Katowicach, harcmistrz i mój szkolny wychowawca. Pamiętam go jako dobrego człowieka, katolika i patriotę. Ucieszyłem się bardzo, że będę mógł iść z kimś kogo znam. Bardzo dużo mu zawdzięczałem.

Idąc z harcerzami zaczepił mnie jakiś Żyd, który powiedział mi, że pewien mężczyzna z rowerem poprosił go, że jak zauważy blondynka w harcerskim mundurku to ma mu przekazać, aby szedł tą drogą, bo ojciec tam pojechał. Uradowany, że ojciec żyje podążyłem dalej drogą. Okazało się, że tata w Busku wsiedli na rower i przez zagrody i płoty uciekli przed tymi Niemcami, którzy wjeżdżali do Buska. Potem zaczęli jechać tą drogą, którą teraz szedłem, w nadziei, że mnie spotkają. W drodze pytali się o mnie i kazali przekazać wiadomość, którą potem usłyszałem od tego Żyda. Ojciec jechali tak szybko, że wszystkich wyprzedzili, a że mnie nie spotykali zawrócili myśląc, że może ktoś mnie przygarnął. W tym czasie ja szedłem w grupie harcerzy. W pewnej chwili dostrzegłem ojca jadącego z przeciwka. Radość była wielka. Tata wzięli mnie na rower i dalej uciekaliśmy już razem. Niemcy cały czas deptali nam po piętach. Ciągle zewsząd było słychać strzały.


POPRZEDNI ODCINEK "JEST WOJNA"
 
KOLEJNY ODCINEK "NIE MA JUŻ POLSKI" 


[1] Józef Pukowiec, pseudo: Chmura, Pukoc, Gary (ur. 14 września 1904 w Świętochłowicach, zm. 15 sierpnia 1942 w Katowicach) − działacz harcerski, członek ruchu oporu. W 1925 ukończył seminarium w Pszczynie. Pracował jako nauczyciel w Baranowicach, Chwałowicach i Katowicach-Załężu. Od października 1939 organizował tajne harcerstwo na Śląsku. Był członkiem władz naczelnych harcerstwa polskiego, członkiem sztabu konspiracyjnej organizacji − Polskie Siły Zbrojne, współredagował konspiracyjne pisma śląskie. Gestapo aresztowało Pukowca 18 grudnia 1940 r. wraz z wielu innymi działaczami polskimi. Więziony w Katowicach, Berlinie, Gliwicach i Oświęcimiu. Został zgilotynowany w katowickim więzieniu przy ulicy Mikołowskiej przez czterokrotną karę śmierci (http://pl.wikipedia.org).